poniedziałek, 22 lipca 2013

3. Znasz zasadę, oko za oko, ząb za ząb?

   Powoli uniosłam ciężkie powieki do góry, czego od razu pożałowałam. Białe światło oślepiło mnie, przez co cicho syknęłam. Czułam, jak moja głowa pulsuje i pali. Obrazy ostatnich wydarzeń, zaczęły przelatywać mi przed oczami. Na jaką cholerę, wchodziłam do tego domu?
   W momencie, kiedy chciałam się podnieść, zauważyłam, że moje nadgarstki i kostki są związane. "Jakże oryginalnie..." - Prychnęłam w myślach. Zrezygnowana, opadłam na zimną podłogę.
   Spróbowałam rozglądnąć się po pomieszczeniu. Byłam chyba w tym samym salonie, gdzie zostałam schwytana, tylko teraz leżałam w najbardziej oddalonym kącie pokoju.
- Chłopcy. - Szepnęłam, lecz po drugiej stronie odpowiedziała mi cisza. - Chłopcy, nie róbcie sobie jaj. - Mruknęłam, lecz wiedziałam, że musieli odebrać mi moją słuchawkę. Dupki.
   Zauważyłam, jak postać wchodzi do pomieszczenia. Wytężyłam wzrok i uśmiechnęłam się mentalnie. Justin Bieber we własnej osobie. Cieszę się, że go postrzeliłam, lecz byłabym w niebie, gdybym go zabiła.
- Jak miło, że się obudziłaś. - Powiedział, przesadnie miłym tonem. - Ty naprawdę myślałaś, że z nami wygrasz? Swoją drogą, to całkiem ciekawe... jak to jest? Być dziewczyną i przewodzić grupie?
   Przewróciłam oczami na jego nachalność i z odrazą na niego spojrzałam.
- Zajebiście. - Syknęłam.
- Wydajesz się całkiem bystra i obeznana w tym świecie. Zdradź mi swoją tajemnice. - Kontynuował, nie zrażony moją niechęcią.
   Zacisnęłam usta w cienką linie, dając mu znak, że nic mu nie powiem. W jakim on, kurwa świecie żyje?
   Przez chwilę, panowała między nami cisza. Niestety, Bieber musiał przerwać tą atmosferę, swoim westchnięciem. Zrobi kilka kroków w moją stronę i przykucnął, tuż przede mną. Jego ohydna łapa, spotkała się z moją skórą, kiedy mocno chwycił moją twarz. Zmusił mnie, aby spojrzała na niego, co zrobiłam z wielką niechęcią. Jego orzechowe oczy, zdawały się wypalać mi dziurę w czaszce. Dokładnie badał nimi, każdy detal mojej twarzy. Czułam to. A ja? Beznamiętnie patrzyłam się przed siebie.
- Moje udo, ucierpiało przez ciebie. Postrzeliłaś mnie. - Szepnął w moje usta.
   Dosłownie parę włosków, opadło mu na czoło, kiedy to mówił. Lekko się uśmiechnęłam, na jego słowa, czując niesamowitą satysfakcje. Udało mi się go zranić.
- Jeden z moich ludzi walczy właśnie o życie. Twoi mają szczęście, że się wycofali, inaczej pewnie by już jedli glebę.
   Wycofali się? Mieli najpierw ich zabić, potem się wycofywać! Pożałują tego.
- Znasz zasadę, oko za oko, ząb za ząb? - Zapytał, na co podniosłam jedną brew do góry.
   Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, mężczyzna stanął na równe nogi, wyciągnął z kieszeni pistolet i pociągnął za spust.
   Głuchy jęk, rozniósł się po pomieszczeniu, kiedy desperacko próbowałam odgonić ból od siebie. Bezskutecznie. Kolejne fale przebiegały przez moje wiotkie ciało, co wprowadzało mnie w otępienie.
   Pustym wzrokiem spojrzałam na swoje lewe udo, gdzie znajdowała się mała dziura w moich spodniach. Kula zatrzymała się, głęboko w moim udzie. Wodospad krwi z każdą sekundą wylewał coraz to nową szkarłatną ciecz. Muszę szybko zatamować krwotok, inaczej wykrwawię się na śmierć.
- To dopiero początek, shawty. - Cichy pomruk przeciął ciszę, lecz do mnie dotarł tylko szept.
   Czułam, jak ponownie tracę świadomość. Usilnie próbowałam przytrzymać się rzeczywistości, lecz ciemność pochłonęła mnie, pomimo moich niemych sprzeciwów. Znowu.


   Moje powieki, ociężale powędrowały do góry. Pierwsze co poczułam, to ból w lewej nodze. Moje oczy spoczęły na opasce na udzie. "Jak widać nie chcą, abym w ten sposób umarła."
   Spróbowałam poruszyć kończyną, lecz ten pochopny ruch przyniósł tylko nową dawkę cierpienia. Mocno zagryzłam wargę, aby nie krzyczeć z frustracji, przemieszanej udręką. Gdzie są chłopcy, jak ich potrzebuję?
"Na pewno, już planują jak mnie wydostać." - podpowiedział głosik w mojej głowie, który zapewne ma rację. Ale czy ja utrzymam się przy życiu do tego czasu?
- Bardzo dużo śpisz. - Usłyszałam złośliwe szczebiotanie.
   Wzrokiem męczennika spojrzałam przed siebie. Bieber. Świetnie. Bo do szczęścia, akurat jego mi potrzeba.
   Szybkim krokiem podszedł do mnie i z wrednym uśmieszkiem, pochylił się nade mną. Swoją ręką, dotknął rany, którą sam zrobił. Na początku delikatnie, aby po sekundzie wbić swoje palce w zagłębienie spowodowane kulą. Głośny krzyk wydostał się z moich ust, a w kącikach oczu, poczułam gorącą ciecz.
- Boli? - Spytał niewinnie, biorąc swoją rękę z mojego uda.
   Zerknęłam na niego złowrogo, dalej krzywiąc się. Czułam, jak miejsce postrzału, mocno pulsuje. Mam nadzieję, że nie wdarło się żadne zakażenie.
- Przyjdzie dzień, kiedy Cię zabiję. - Syknęłam tonem, przepełnionym jadem.
   W odpowiedzi usłyszałam głośny śmiech. Mężczyzna podrapał się po ramieniu, kręcąc głową z rozbawienia. Mówiłam już, że nienawidzę tego dupka?
- Melody-
- Mam na imię Rose! - Krzyknęłam, przerywając mu tym samy wypowiedź.
   Dupek zdziwił się moim nagłym wybuchem. Mogłam to poznać, ponieważ jego gęste brwi, tworzyły teraz jedną linię, a usta miał lekko otwarte. Na swoje szczęście, postanowił przeminąć moją agresję i zostawić tą sprawę w spokoju.
- Tak więc, Rose... - Urwał na moment, chcąc mi pokazać, że się dostosowuje. - Chcę ci przypomnieć, że to nie ja leże teraz na podłodze, uwięziony i ranny. Ale po mimo wszystko, muszę przyznać, że jesteś jedyną taką... dziewczyną? Bo kobietą, to chyba nie mogę Cię nazwać.
   Cicho warknęłam, na końcówkę jego przemowy. Może jestem tylko nastolatką, ale on mi do pięt nie dorównuje pod wieloma względami. Między innymi, swojego zasranego gangu dla ułomnych.
- A ty jesteś dupkiem, a jakoś Ci tego nie wypominam... - Mruknęłam, za co dostałam w zranione udo, jego nogą.
   Kopnięcie, powaliło mnie na ziemie. Kolejny głuchy krzyk, wyleciał z mojego gardła. Mocno zacisnęłam powieki i zaczęłam się modlić o koniec. Oczywiście, koniec dla niego.
- Uważaj na słowa, dziwko! - Dziki warkot, przeciął dźwięki mojej rozpaczy. - To jeszcze nie koniec. - Zagroził i na moje szczęście - wyszedł.
   Niezgrabnie udało mi się znów podnieść do pozycji siedzącej. Próbowałam uspokoić swoje poszarpane nerwy. Prawie każda komórka mojego ciała wołała o pomoc, lecz ból nie odstępował.
   Jeśli dalej będę chciała czekać na chłopców, wątpię aby zastali mnie w stanie użytku. Muszę sama wziąć sprawy w swoje posiniaczone dłonie. W końcu jestem Rose Calvin i byle dupek nie będzie mieć nade mną przewagi.
   Zaczęłam pocierać nadgarstkami o gruby sznur, co tylko wprawiło je w cierpienie. "Trudno. Tyle przeżyłam, to i to muszę." Paznokciami drapałam i skubałam warstwę węzła aby choć troszkę go poluzować. Kiedy poczułam odrobinę przestrzeni, uformowałam dłonie w najcieńsze i najmniejsze kształty, jakie udało mi się wykonać. Delikatny uśmiech zadowolenia wkradł się na moją twarz, kiedy moje ręce były już wolne. Szybko odwiązałam swoje obolałe nogi, które swoją drogą były zapewne fioletowe od siniaków. Czy oni do cholery, zrobili ze mnie worek treningowy?
   Powoli, uważając na każdy ruch, spróbowałam wstać. Ranne udo znów dało o sobie znać, lecz starałam się ignorować ból. Postawiłam pierwszy krok, a za nim kolejny, rozglądając się za odpowiednim wyjściem. Przez drzwi wejściowe, to raczej nie ucieknę.
   Kulejąc, podeszłam do framugi w salonie. Usłyszałam stłumione głosy i śmiechy po drugiej stronie, co tylko utwierdziło mnie w świadomości, że mam poruszać się niezwykle cicho. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeden nieodpowiedni ruch z mojej strony, a znów mnie złapią. To irytujące, kiedy nie możesz biegać. Ale ja się zemszczę. Zabiję ich z uśmiechem na twarzy. A moje imię, będą szeptać z czcią, abym ich oszczędziła.
    Całkiem niespodziewanie, wpadłam na mały pomysł. Podeszłam do wielkiej komody i rozpoczęłam przeszukiwanie szuflad. U nas, w magazynie, w prawie każdym pomieszczeniu jest broń, więc może tu też jest... A jednak! Nie myliłam się. Wyciągnęłam pistolet, spod jakiś durnych gratów i sprawdziłam, ile jest w środku naboi, o ile w ogóle są. Pełny. Los jest po mojej stronie.
   Szybko schowałam narzędzie do tylnej kieszeni moich zniszczonych spodni i odgarnęłam włosy do tyłu. Jedyne co mi przyszło do głowy, to okno. Wiem, niezbyt oryginalne, ale najprostsze.
   Niepewnie spojrzałam w dół parapetu i obliczyłam w głowie, ile ten teoretycznie prosty skok, będzie mnie kosztować zdrowia. Raz się żyje. Zdecydowanym ruchem pociągnęłam za klamkę. Moje włosy zostały lekko rozwiane przez ciepły wiatr. Wzięłam głęboki wdech i przełożyłam zdrową kończynę na drugą stronę. Mocno zaciskając zęby, udało mi się z drugą nogą zrobić to samo. Niestety skok na ziemie, okazał się najtrudniejszym wyczynem, ponieważ nie udało mi się utrzymać równowagi i upadłam na trawę. Byłam dumna z siebie, że nie wydałam z siebie żadnego krzyku.
   Chwiejąc się, wstałam i ruszyłam przed siebie jak najszybciej potrafiłam - kulejąc. Działka koło domu, wyglądała jak po tornadzie, a z ogrodzenia niewiele zostało. Mentalnie się do siebie uśmiechnęłam, choć troszkę dumna z siebie.
   W myślach liczyłam moje rytmiczne kroczki. Po 51 krokach byłam poza ich posesją, a już po 129 kuśtykałam w stronę zakrętu, gdzie mnie nie będą mogli zauważyć. Nie obchodziły mnie ciekawskie spojrzenia przechodniów, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu.
   Moje udo coraz bardziej dawało się w znaki, tak, że prawie cała moja noga zdrętwiała. Postanowiłam skakać na jednej, lecz to tylko zwolniło moje tempo. Najszybciej jak potrafiłam, schowałam się za zakrętem i oparłam o uliczną latarnie. Nie mam cienia szans, aby dotrzeć do domu. Nie mam nic przy sobie, wszystko zostawiłam w swoim magazynie, albo mi ukradli. Dupki.
   Droga ciążyła mi niemiłosiernie. Próbowałam iść najbardziej krętą drogą, bo być może, Blox już mnie szuka. Po około 40 minutach "marszu", dotarłam pod drogę szybkiego ruchu. Jęknęłam w duchu, wiedząc, że to jedyna trasa do domu. Albo uda mi się złapać jakiegoś stopa... albo nic. Jestem głodna, spragniona, obolała i bez sił. Niech ludzie chociaż raz się zlitują!
   W pewnym momencie, mój zmęczony wzrok wyłapał coś znajomego. Volvo xc90, czarne z przyciemnianymi, tylnymi szybami. My jeździmy takim wozem. Mały promyk nadziei, zaiskrzył w moich oczach. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że w Nowym Jorku jest dużo takich aut, ale akurat to  zjeżdżało na zjazd w tą ulicę.
- Czy ty, kurwa, jesteś głupia czy głupia? - Usłyszałam dobrze mi już znany głos. Niechętnie obróciłam się do rozmówcy, który stał przy swoim wozie ze sto metrów ode mnie. - Ty się wprost prosisz o śmierć.
   Przeciągle westchnęłam, dając mu tym samym do zrozumienia, że nudzi mnie jego wypowiedź. Tak, nawet w sytuacjach kryzysowych, potrafiłam zachować swoją odważną postawę.
   Ku mojemu zdziwieniu, z samochodu wyszedł jeszcze jeden...kolega. Na moje oko, w moim wieku. Wyróżniał się tylko i wyłącznie swoją zaciętą miną.
- Skończ z nią, Justin. - Powiedział jego przyjaciel na co głośno prychnęłam.
   Najdyskretniej jak potrafię, sięgnęłam po moją broń w kieszeni i mocno ją chwyciłam, nie ukazując jej.
- Spokojnie David, nie w miejscu publicznym. - Splunął Bieber.
   Postanowiłam w końcu zadziałać. Błyskawicznie wyciągnęłam pistolet przed siebie, jednocześnie go odblokowując i pociągnęłam za spust. W tym samym momencie, poczułam jak broń wylatuje mi z rąk, a już sekundę później, moja dłoń została sparaliżowana. Nie potrafię określić co się dokładnie stało, ponieważ straciła grunt pod nogami. Kolejne dźwięki jakie do mnie dochodziły, to gwałtowne hamowanie auta i cichy szept "Rose".


   Szybko zamrugałam, przyzwyczajając się do jasnego światła. Po sekundzie, przystosowałam się do otoczenia. Byłam w swojej sypialni. Ale... jak?
   Delikatnie przeciągnęłam się na moim miękkim łóżku, uważając aby zbyt bardzo się nie uszkodzić, lecz spotkało mnie miłe zaskoczenie. Ból prawie ustał. Zdziwiona zajrzałam pod kołdrę. Moje lewe udo, było doskonale opatrzone. Tylko czemu, ja do cholery jestem w samej bieliźnie?
   Powoli stanęłam na nogi. Sięgając po pierwszą lepszą koszulkę z szafy, zauważyłam, że moja lewa dłoń również jest zabandażowana. Nie potrafiłam zgiąć palców. Cicho warknęłam pod nosem z dezaprobatą i szybko narzuciłam na siebie materiał. Boso, wyszłam na korytarz, po czym zeszłam do salonu. Tak jak się spodziewałam, cała grupa siedziała na kanapie i oglądała jakiś program w telewizji. Podeszłam do sofy i usiadłam na oparciu. Automatycznie, pięć par oczu, skierowało się w moim kierunku.
- Jak się czujesz? - Pytanie wypłynęło z ust Dylan'a.
   Uśmiechnęłam się na jego troskę. To właśnie z nim się najlepiej dogadywałam, o wszystkim mogłam mu powiedzieć.
- Całkiem, całkiem. - Posłałam mu uspokajające spojrzenie. Wyciągnęłam swoje nogi przed siebie i odruchowo się skrzywiłam, widząc ciemno-fioletowe plamy na jasnej skórze. - Właściwie, to co się stało?
   Jak na zawołanie, w pokoju zapanowała grobowa cisza. Chłopcy popatrzyli się po sobie, wymieniając jakieś nieme porozumienie. Tom sięgnął po pilota i całkowicie ściszył program. Rozbawiło mnie ich nastawienie. Czy oni zapomnieli kim ja jestem i co przeszłam?
- Przy drodze, widzieliśmy jak rozmawiasz z Bieber'em. Nagle wyjęłaś broń i nacisnęłaś na spust. Kula tylko  drasnęła jego bok, przebijając mu boczną szybę samochodu. Momentalnie, jego koleżka wyciągnął swój pistolet i wycelował w twoją broń, a następnie dłoń. - Chłopak gestem wskazał na opatrunek. - Upadałaś, prawdopodobnie straciłaś przytomność. W tym samym czasie, udało nam się dojechać na miejsce. Luke, Jake i Matt zaczęli do nich strzelać, ale skurwysyny wsiedli do wozu i uciekli. Ja i Tom podbiegliśmy do ciebie i... tak znalazłaś się tutaj. Kula przebiła twoją dłoń na wylot, a nabój w twoim udzie wyjęliśmy. A dalej, to sama znasz.
- Oczywiście, chętnie poznamy wydarzenia, z twojego punktu widzenia. - Wtrącił Luke, na co reszta pokiwała głowami.
   Cicho westchnęłam i spuściłam wzrok. Zaczęłam oglądać swoje ramiona ze wszystkich stron, chcąc określić liczbę siniaków, znajdujących się na nich. Jedynym możliwym określeniem, będzie słowo "dużo".
- Podczas akcji, zauważyłam, że drzwi wejściowe są otwarte i weszłam... i tam na stole były plany naszego mieszkania, nasze kartoteki... i nagle Bieber stanął za mną, więc go postrzeliłam w udo. Ale później musiałam chyba dostać czymś mocnym w głowę, ponieważ straciłam przytomność. Dupek przestrzelił mi moje udo, ponieważ uznał, że tak jest fair. Udało mi się uciec, ale mnie dogonili. To tyle. - Zakończyłam swoją wypowiedź długim westchnięciem i wzruszeniem ramionami. - Czemu się wycofaliście?
- Jeden z nich wyszedł i powiedział, że mają ciebie i, że albo spadamy, albo cię zabiją. - Mruknął Matt.
- Tchórze, robią dużo szumu, a nie potrafią się bronić. - Podsumowałam, na co reszta przytaknęła.
   Kolejna dawka ciszy zapanowała pomiędzy nami. Intensywnie wpatrywałam się w ścianę, na przeciw mnie. Miałam wrażenie, że moi przyjaciele wiedzą, jakie słowa chodzą mi po głowie i jakie wiszą w powietrzu. Podjęłam się jednak ich wypowiedzenia.
- Oni muszą zginąć.
   Każdy z moich towarzyszy zesztywniał.
- Owszem, lecz nie możemy podjąć żadnych ruchów w najbliższym czasie. Musisz wyzdrowieć. - Powiedział Luke, nadzwyczaj spokojnym głosem.
   Nieznacznie przytaknęłam. Może Blox nie zdaje sobie sprawy z mojej siły i skuteczności, ale na pewno wiedzą, że nie jestem niegroźna. Nie są głupi, mają świadomość, że jesteśmy wściekli i w każdej chwili będziemy chcieli zadać im cios. Wolę odczekać pewną chwilę, do następnego ataku, aby choć troszkę uśpić ich czujność. A po za tym, w takim stanie jak dziś, na pewno, za dużo bym nie zdziałała. Ja również potrzebuje czasu.
- Masz racje, Luke. - Przytaknęłam. - A my nie możemy sobie pozwolić na to, aby jacyś nieudacznicy ustalali nam zasady. To jest wojna, a to my będziemy górą.
   Gwałtownie wstałam z miejsca i poszłam do kuchni. Nie miałam ochoty do dalszych rozmów i byłam głodna. Szybko wyciągnęłam z lodówki karton mleka. Wzięłam spory łyk, aby po chwili znów włożyć rzecz do środka. Z górnej szafki wyjęłam kukurydziane płatki. Naciągnęłam koszulkę na dolną część uda i ruszyłam po schodach, do góry. Rzucając swoją zdobycz na łóżko, rozejrzałam się po pokoju. Zdecydowanie potrzebuję wziąć prysznic.
    Rytmicznym krokiem, ruszyłam do łazienki. Ściągnęłam swój T-shirt przez głowę, następnie zrzuciłam bieliznę. W kabinie, ściągnęłam bandaże. Najpierw z uda. Na środku, miałam dość pokaźnych rozmiarów dziurę. Wolę nie zgłębiać się, jak moi przyjaciele wyciągali kulę.
    Rana na dłoni, wyglądała dużo gorzej. Nie chcę się zagłębiać jak wielka blizna po tym zostanie i ile czasu będzie się to goić.
    Cicho westchnęłam i odkręciłam wodę. Czułam, jak ciepłe strumyki spływają po moim ciele, które swoją drogą było całe w fioletowe plamy. To irytujące, że pewnie wyglądam teraz jak mućka.
    Po długim czasie, wyszłam z łazienki w samym ręczniku. Chwilę później, usłyszałam dźwięk swojego telefonu. "Numer nieznany" Szybko przeciągnęłam palcem po wyświetlaczu i ustawiłam sobie komórkę pomiędzy moim uchem, a ramieniem. Wolnymi dłońmi sięgnęłam bo czyste opatrunki, które leżały na komodzie i zaczęłam nakładać je na ranę na dłoni.
- Witaj, shawty.
    Cała zamarłam. Tylko jedna osoba nazywa mnie "Shawy" i z ręką na sercu, mogę powiedzieć, że jest to ostatnia osoba, z którą chciałabym rozmawiać.
- Bieber. - Syknęłam. - Skąd masz mój numer, dupku?
- Dawno się nie widzieliśmy. - Całkowicie zignorował moje pytanie, co wprowadziło mnie w stan niezwykłej irytacji. Dupek.
- A co? Tak bardzo śpieszy ci się umrzeć? - Zapytałam przesłodzonym głosikiem.
    Po drugiej stronie usłyszałam wesoły śmiech. Prawie niezauważalnie, kąciki moich ust podniosły się do góry. Odłożyłam białe bandaże na swoje miejsce i przyjrzałam się mojemu dziełu. Ujdzie w tłumie.
- Jesteś zabawna. Na prawdę myślisz, że możesz wygrać ze mną? - Jego cichy głos wydawał się poważny, lecz ja słyszałam w nim nutkę rozbawienia.
- Ja tak nie myślę, ja to wiem. - Odparłam z dumą.
- Szkoda, że czeka cię rozczarowanie. Swoją drogą, wyglądasz całkiem sexy w samym ręczniku.
   Moje oczy musiały wyglądać teraz jak monety, a ja sama, prawie zakrztusiłam się powietrzem. Co do cholery...?
- Poważnie, gdybyś nie była moim wrogiem i celem do zabicia, prawdopodobnie, już bym cię rżnął. - Mruknął, na co poczułam żołądek przy gardle. To chyba odruch wymiotny w moim wykonaniu.
   Sfrustrowana zakończyłam połączenie i szybko podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej komplet ubrań. W łazience, ekspresowo się ubrałam, aby po minucie ponownie wejść do sypialni. Chwyciłam z komody swoją broń i wyszłam na balkon. Tak jak myślałam, ten dupek stał tuż pode mną.
- Nie podniecaj się tak. - Warknęłam, wyciągając broń przed siebie.
    Zdecydowanym ruchem, odblokowałam pistolet i położyłam wskazujący palec na spuście. Jeden ruch dzielił mnie od wygranej.
- Shawty, odłóż ten pistolet, bo zrobisz sobie jeszcze krzywdę. To nie jest zabawka.
    Jego słowa tylko zwiększyły moją frustrację. Tak bardzo chciałam zetrzeć ten irytujący uśmieszek z jego twarzy, uszkadzając go przy tym.
- Zamknij się. - Wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
    Mężczyzna jeszcze szerzej się uśmiechnął i ruszył z miejsca. Patrzyłam jak wsiada do swojego wozu, odpala silnik i znika za zakrętem. Tak po prostu.
    Tylko dlaczego ja go nie zabiłam?



***
Witajcie ponownie! Mam nadzieję, że podoba Wam się rozdział :)
Dodawajcie się do obserwujących, komentujcie oraz jakbyście mogli, to rozgłaszajcie tego bloga ♥

Jeśli przeczytałaś rozdział, to skomentuj, to na prawdę pomaga :)



 
 

10 komentarzy:

  1. Cześć,
    rozdział jest... długi i to mnie najbardziej cieszy. Ciągle coś się dzieje więc to też jest plusem dla Ciebie. Nie zawieszaj tego opowiadania (kiedyś, jakbyś chciała w przyszłości zawiesić), po prostu je dokończ, by mieć je z głowy. ;)
    Melody jest po prostu zabawna, kochana i bezczelna... No i jest zajebista XD, ale to chyba wie już każdy ;P
    Justin to dupek, ale gdyby chciał, zabiłby ją już dawno. Co nie? ;D
    Jakiś ukryty sens... :D
    Cóż, cieszę się także, że dodajesz często rozdziały. To fajne ;>
    Aaa, oddaj mi takiego Luke'a <3 Słodziak z niego :D Jacoba, też z chęcią przygarnę. XD
    Aż mnie natchnęłaś na napisanie, szczerze powiedziawszy dałaś mi pomysł na fabułę, ale za grosz nie jest podobna do Twojej, więc... :D
    Mogłabyś polecić jakieś blogi, które czytasz i są w miarę dobre? ;>
    Weny! ♥

    [yoour-eyes]

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej szkoda , że oboje są posiniaczeni i ranni :c .
    Wydaje mi się , że już zaczęli się sobą lekko interesować bo gdyby tak nie było to Justin dawno by zabił Rose . To z jednej strony takie słodki , a z drugiej straszne :o .
    Rozdział bardzo mi się podoba i bardzo Ci dziękuję , że wpisy są tak szybko : ) .
    Do następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdział bardzoo długi i bardzoo wciągający, już nie mogę doczekać się nn <33

    OdpowiedzUsuń
  4. świetne jest to opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Oni powinni być razem, kurde, no. ♥ Sam fakt, że mogli się pozabijać, ale tego nie zrobili, utwierdza mnie w przekonaniu, że coś do siebie czują ♥ chyba jeszcze tego nie wiedzą, ale oy tam.. Szkoda mi tylko Rose.. mieć dziurę na wylot w łapce. Straszne.
    Bardzo podoba mi się ten blog. Szablon, historia, długość rozdziałów i odstępy między nimi ♥ Będę go z miłą chęcią czytać i komentować :D
    Pozdrawiam, i dodaję do obserwowanych :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam cie dziewczyno< 33
    jesteś świetna ;)
    prawie nigdy nie komentuje, no chyba że coś jest na prawdę dobre, także możesz czuć się zaszczycona, hahaha ; D

    OdpowiedzUsuń
  7. kiedy kolejny?

    OdpowiedzUsuń
  8. och...kocham to opowiadanie. masz talent. momentami zapiera dech w piersiach. już nie mogę się doczekać następnego <333 na pewno będę czytać :*

    OdpowiedzUsuń
  9. he he heheshky, to już twój kolejny blog, który czytam :3 Twój kolejny genialny blog ;33 nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału, akcja bardzo wciąga!! ;*
    @zuzek2 :)

    OdpowiedzUsuń