Zaraz za nim, wszedł Dylan i obaj usiedli na moim łóżku. Posłałam im poważne spojrzenie, odkładając pistolet, który przed paroma sekundami ładowałam.
- Rozwiń wypowiedź. - Poleciłam, zaciekawiona.
Chłopcy wymienili pomiędzy sobą spojrzenia i delikatnie wzruszyli ramionami. Nienawidzę ich niemych porozumień, ponieważ tylko ja nie jestem w nie wtajemniczona i tylko ja nie potrafię ich odczytać.
Mruknęłam zirytowana, tym samy zwracając na powrót ich uwagę. Machnęłam dłonią, pokazując w ten sposób, że mają mówić.
- Paul Cod, mówi ci coś te imię i nazwisko?
Intensywnie przetworzyłam w myślach wszystkie możliwości. Młody brunet, o czarnych oczach. Pochodzi z Englewood? Tak, chyba tak.
- To ten handlarz? - Spytałam.
Przyjaciele pokiwali w skupieniu głową.
- Gość winien jest nam sporą sporą sumę, po za tym, może zaszkodzić naszym interesom. Trzeba go zlikwidować. - Powiedział młodszy, bawiąc się swoimi włosami.
- Z tego co nam wiadomo, co piątek chodzi do klubu Omaha. Ma tam swój pokoik, gdzie gra w pokera. Któryś z nas może robić za takiego gracza i go... unieszkodliwić. - Domówił Dylan, cichym głosem.
Moja czerwona lampka rozbłysnęła. Z szeroko otwartymi oczami spojrzałam na każdego z nich, lecz oni spuścili swoje głowy. Luke postanowił bawić się palcami, a Dylan'owi spodobała się moja podłoga. Jak dzieci.
- Nie, ja to zrobię. - Warknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Rose-
- Ja to zrobię. - Powtórzyłam, przerywając nastolatkowi. - Minęły już ponad dwa tygodnie, jestem zdrowa.
- Ale my możemy to zrobić. - Zapewnił brunet, na co zjechałam go groźnym wzrokiem.
- Powiedziałam coś. - Syknęłam. - Musimy tylko ustalić plan. - Dodałam już spokojniejszym głosem i spojrzałam na nich wyczekująco.
Pogodzeni z porażką, głośno westchnęli. Nie będę uchodzić dalej za kalekę. Od tamtego zdarzenia, chłopcy robili wszystko za mnie. Ustępowali mi, pomagali. Czułam się co najmniej jak inwalida. Wiecie, jakie to irytujące?
- Cod ma również swoje aniołki. Ubierają fikuśne stroje i go zabawiają. Ty możesz robić za kogoś takiego... - Chłopcy cicho zachichotali, na co przewróciłam oczami. - I kiedy zostaniesz z nim sam na sam, zabijesz go.
- Nie łatwiej będzie, jeśli po prostu wejdę do pokoju i go zabiję? - Mruknęłam, przeczesując włosy.
Przyjaciele przejechali wzrokiem po sobie, co wpędziło mnie w stan irytacji. Mówiłam już, że nienawidzę, kiedy to robią?
- Ale tak byłoby zabawniej. - Znów przewróciłam oczami.
- Nie łatwiej będzie, jeśli po prostu wejdę do pokoju i go zabiję? - Mruknęłam, przeczesując włosy.
Przyjaciele przejechali wzrokiem po sobie, co wpędziło mnie w stan irytacji. Mówiłam już, że nienawidzę, kiedy to robią?
- Ale tak byłoby zabawniej. - Znów przewróciłam oczami.
- Kiedy? - Sapnęłam.
- Dziś.
Powoli wysiadłam z wozu i zablokowałam zamek. Rytmicznym krokiem ruszyłam przed siebie. Ustawiłam się w kolejce wejścia do klubu, która przesuwała się w umiarkowanym tempie. Poprawiłam swoją torbę na ramieniu i wrzuciłam na swoją twarz sztuczny uśmiech.
- Ja do pana Paul'a Cod'a. - Powiedziałam miłym głosem do ochroniarza.
Facet zjechał mnie od stóp do głowy i nieznacznie skinął głową. Wchodząc do środka, poczułam dym papierosów i pot wymieszany z alkoholem. Standard.
Przepychałam się przez tłum imprezowiczów, z odrazą patrząc na zalanych do nieprzytomności ludzi. Kiedy dotarłam do wielkich drzwi, odetchnęłam z ulgą. Mocno pociągnęłam za klamkę i pchnęłam je. Momentalnie orzeźwiło mnie świeże powietrze.
Przede mną rozciągnął się korytarz, w którym panowały ciemne kolory. W równym rzędzie, rozciągała się linia wielkich, czarnych drzwi, ze złotymi cyferkami. Powoli ruszyłam w prawo, przyglądając się cyfrą na drzwiach. Teraz musiałam udać się do pokoju z numerem 13. To będzie definitywnie pechowa liczba dla Cod'a.
Kiedy znalazłam się na końcu korytarza, wyjęłam ze swojej torby pistolet. Automatycznie sprawdziłam czy jest naładowany. Odblokowałam broń, a torbę wrzuciłam za kosz na śmieci. Ostatni głęboki wdech i popchnęłam za klamkę.
W pokoju świeciła się tylko jedna lampa, w kącie. Brunet siedział tyłem do mnie, lecz to nie on przyprawił mnie o szok, tylko jego przeciwnik w grze. Mężczyzna podniósł na mnie wzrok. Widziałam jak jego oczy rozszerzają się do rozmiarów monet. Przebiegły uśmiech wkradł się na jego twarz, kiedy zauważył co mam w dłoni. Dumnie wypięłam pierś przed siebie, starając się nie zwracać na niego zbytniej uwagi.
- Dlaczego przeszkadzasz? - Warknął w moją stronę Paul.
Prędko schowałam za plecy swój pistolet i niewinnie się uśmiechnęłam. Bez skrępowania stanęłam za facetem i jedną dłonią, delikatnie przeczesałam mu włosy. Czułam nachalny wzrok na sobie i dobrze wiedziałam, do kogo on należy.
- Chciałam z tobą pobyć. - Mruknęłam, kuszącym głosem.
Nachyliłam się i położyłam swoją brodę na jego głowie. Zjechałam swoją dłonią niżej, aż natrafiłam na jego koszulę.
- Później. - Syknął.
Wyjęłam swoją broń zza pleców i przejechałam jej czubkiem po jego karku. Nie przejmowałam się, że całą sytuacje obserwuje Bieber. Niech widzi, że i jego nie zawaham się zabić.
- Przestań, kurwa. - Cod obrócił się w moją stronę i zlustrował mnie wzrokiem. Jego usta delikatnie się otwarły. - Calvin? - Spytał, lecz miałam nadzieję, że jest to pytanie retoryczne.
W skupieniu pokiwałam głową i przystawiłam strzelbę do jego policzka. Czułam, jak spina wszystkie swoje mięśnie i obserwuje moje ruchy.
- Tęskniłeś? - Zapytałam niewinnie, nakierowując pistolet na środek jego czaszki.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, pociągnęłam za spust. Dźwięk strzału przeciął ciszę w pomieszczeniu. Ciało bezwładnie opadło na krzesło, a strużka krwi wypłynęła z jego głowy. Nic przyjemnego.
Odruchowo odskoczyłam do tyłu, aby się nie ubrudzić. Nikły uśmiech wpełzł na moją twarz. Tak, lubiłam zabijać. Nie mam wyrzutów sumienia. Moje pierwsze morderstwo wywołało u mnie fale dreszczy. Miałam wtedy piętnaście lat i nie umiałam jeszcze dobrze posługiwać się bronią. Teraz potrafię strzelać bezbłędnie, a śmierć z moich rąk wywołuje u mnie uśmiech.
- Ja chciałem to zrobić. - Mruknął Bieber.
Niechętnie podniosłam na niego wzrok i przewróciłam oczami. Mężczyzna udał smutną minkę. Po sekundzie poderwał się z miejsca i zgarnął ze stołu pieniądze, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. Sumę sprawnie włożył do kieszeni swojej skórzanej kurtki. Swoją drogą, jest 25 stopni w cieniu, na cholerę mu kurtka?!
- Ciesz się, że to ty tam nie leżysz. - Warknęłam.
Niezrażony, podszedł do mnie. Stanął parę centymetrów ode mnie, a ja widząc go tak blisko, podniosłam swój pistolet i przystawiłam mu do klatki piersiowej. Przez koszulkę widziałam, jak bardzo umięśnione ma ciało.
- Strzelaj. - Usłyszałam jego cichy głos.
Jego słowa wprawiły mnie w osłupienie. Że co? Teraz? Daje mi wolną rękę? Jego słowa powinny mnie ucieszyć, a nie zasmucić. Więc dlaczego poczułam...pustkę?
Nim zdążyłam się zorientować, Justin chwycił za moje nadgarstki i wyrwał pistolet z moich z moich dłoni.
- Twoja strata, jeśli nie chcesz. - Rzucił z ironicznym wyrazem twarzy.
Moje źrenice rozszerzyły się. Szybko znów przejęłam broń i syknęłam sama do siebie. Za kogo on się uważa?
- Chcę! - Sapnęłam.
- Jakbyś chciała, to byś już dawno to zrobiła.
Momentalnie stanęłam jak wryta. Nie mogłam nic z siebie wyrzucić. Przestrzelił mi udo, kopał mnie, wyzywał... każdy inny już dawno jadłby glebę. Jestem Rose Calvin i ze mną się nie zadziera. Potrafię odebrać życie w dwie sekundy. Więc dlaczego jeszcze go nie zabiłam? Miałam tyle okazji, między innymi teraz. Ale na samą myśl robię się bezsilna... muszę koniecznie porozmawiać z Dylanem.
- Ja... - Nie przewidziałam faktu, że się zatnę. - Spierdalaj. - Warknęłam i zręcznie obróciłam się na pięcie.
Kiedy chciałam opuścić pokój, poczułam jego ramiona, którymi zręcznie objął moją klatkę piersiową. Czułam, jak mój oddech przyśpiesza. Nagły paraliż, uniemożliwił mi jakikolwiek ruch.
- Nie mów tak do mnie, suko. - Jego groźny głos, podrażnił moje ucho. Czułam jak fala gorąca zalewa moje ciało. To agresja, która jeszcze nie wyszła na zewnątrz. Próbowałam mentalnie go odepchnąć, ponieważ fizycznie nie potrafiłam. Niespodziewanie zauważyłam jak jego dłoń zjeżdża na moje lewe udo. Palcem przejechał po ohydnej ranie, która nie chcę się goić. - Widzę, że masz po mnie pamiątkę. Jaka szkoda, że nie dobiłem Cię wtedy, kiedy miałem cię w garści... a nie... czekaj... teraz też cię mam. - Mój pistolet, ponownie wpadł w jego posiadanie. Niekontrolowanie zarwałam swoim ciałem, lecz na marne. Nagle zapomniałam wszelkie sztuki samoobrony. Co jest ze mną nie tak?
Czułam, jak przejeżdża bronią po mojej szyi. Krew w moich żyłach pulsowała, dłonie zacisnęłam w pięści.
- Zrób to. - Warknęłam. Nie chciałam aby się ze mną drażnił, nie chciałam tej niepewności. Chciałam znać swoją przyszłość. Śmierć z jego rąk wydawała mi się żałosna... ale w inny sposób, którego nie potrafię opisać. - Zrób to, już! - Powtórzyłam przez zaciśnięte zęby.
Sama nie potrafiłam uwierzyć, że się nie broniłam. W normalnych okolicznościach, nigdy by nie doszło do takiej sytuacji. Ale to nie jest normalna okoliczność.
Poczułam jak jedna łza samotnie spływa po moim policzku. Więc już wiecie o jakim rodzaju żałosności mówiłam? Cała moja pewność siebie, ulotniła się. Zawziętość i żądza mordu, uciekły, a moja maska zniknęła.
Niespodziewanie, jego uścisk zelżał, tak, że spokojnie mogłam wyjść z pokoju. Mogłam, lecz jakaś siła mnie powstrzymała, kazała czekać. Jestem idiotką.
- Nie. - Sapnął i zrobił krok w tył.
Nie chciałam się obracać, nie chciałam go widzieć. Pewnie przełamałam się i zrobiłam krok do przodu. Nie obchodziło mnie, że ma moją broń. Chciałam z tond wyjść.
Kiedy byłam już po za klubem, skierowałam się do wozu. Wrzuciłam swoją torbę na miejsce pasażera, a sama zasiadłam za kierownicą. Drżącymi dłońmi uruchomiłam auto i wyjechałam na drogę. Jedyne czego teraz chciałam, to sen.
Niechętnie podniosłam powieki do góry. Leniwe przeciągnęłam się na swoim łóżku i ziewnęłam. W sypialni panował pół mrok, ponieważ czerwone, masywne zasłony były zasłonięte. Ciągle ziewając, spojrzałam na zegar. Jasne cyferki wskazywały 10:13 a.m. Zdecydowanie, zbyt wcześnie, jak dla mnie.
Ruchami męczennika, wysunęłam jedną nogę po za teren materaca i ciepłej kołdry, czego momentalnie pożałowałam. Zimne powietrze w zetknięciu z moją skórą, spowodowało dreszcze i gęsią skórkę. Przełamałam się i powoli wstałam z łóżka. Za długa, niebieska koszulka, która służyła za moją piżamę, luźno opadła na moje posiniaczone uda. Odgarnęłam włosy z twarzy i krzywym krokiem weszłam do łazienki. Kiedy stanęłam przed umywalką, zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam jak tysiąc nieszczęść. Czarny tusz, był wszędzie, tylko nie na rzęsach, moja cera się lekko świeciła, a czarne wory pod oczami nie zachęcały. Wczoraj, zaraz po przyjeździe, bez większego fatygowania się, poszłam spać. Dziś wychodzą tego skutki.
Odkręciłam kurek i nabrałam w dłonie trochę zimnej wody, po czym zamoczyłam w niej twarz. Starannie doprowadziłam się do większego porządku i umyłam zęby. Włosy związałam w wysokiego kucyka, tak, aby grzywka swobodnie opadała mi na twarz. W sypialni, wygrzebałam dresy i biały T-shirt. W miejsce, gdzie planuje się udać, nie muszę się stroić.
Tak jak myślałam, prawie wszyscy moi przyjaciele jeszcze spali. W kuchni, zauważyłam Dylan'a, który w spokoju jadł swoją kanapkę, pijąc kawę. Bardzo ucieszył mnie jego widok, ponieważ to właśnie z nim chciałam się spotkać.
- Dzień dobry. - Powiedział na mój widok i serdecznie się uśmiechnął.
Odpowiedziałam mu tym samym, podchodząc do blatu, z którego wzięłam zielone jabłko. Obracając moją zdobycz w dłoni, usiadłam na krześle obok przyjaciela.
- Nie uważasz, że potrzebny jest nam trening? Dawno nie ćwiczyliśmy... - Zaczęłam, gryząc owoc.
Nastolatek uważnie na mnie spojrzał, lustrując wzrokiem. Czułam na sobie jego intensywny wzrok, lecz nie przeszkadzał mi on. W ten sposób, Dylan za zwyczaj wyczuwał moje uczucia i zamiary. Jest świetnym obserwatorem, co sprawdza się w życiu codziennym, jak również przy misjach.
- Jasne, kiedy? - Mruknął, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Teraz, zaraz, już! - Odpowiedziałam, momentalnie.
Chłopak, delikatnie podniósł swoje kąciki ust na mój entuzjazm. Przeczesał dłonią włosy i zaczął kończyć swoje śniadanie. Potulnie poszłam w jego ślady, od czasu do czasu, posyłając mu ciekawskie spojrzenie.
Po paru minutach, obaj wstaliśmy od stołu. Cierpliwie poczekałam, aż szatyn zmieni strój i wejdziemy do mojego auta. Nastolatek usiadł na miejscu pasażera, a ja na miejscu kierowcy. Szybko uruchomiłam silnik i wyjechałam na główną drogę.
- Nie boich się, że ktoś ci ukradnie to auto? - Niespodziewanie usłyszałam głos obok siebie.
Cierpko uśmiechnęłam się na jego pytanie, przyśpieszając. Na skrzyżowaniu, byłam zmuszona stanąć, ponieważ sygnalizacja świetlna, zmieniła kolor na czerwony.
- Nie. - Mruknęłam. - Na całym świecie jest tylko parę takich egzemplarzy, łatwo więc wytropić winowajce. Po za tym, prawie każdy wie, że to moje auto i ze mną się nie zadziera. - Dokończyłam, zadowolona z siebie.
Właśnie taka jest prawda. Ludzie na dźwięk mojego imienia i nazwiska, dębieją. Doskonale zdają sobie sprawę z mojej siły i występków jakie popełniłam. Zapewne wszyscy tylko czekają, aż zgarnie mnie policja, lecz ich problem polegał na fakcie, że gliny nic na mnie nie mają. Niektórzy policjanci nawet nie chcą wierzyć, ponieważ jak nastolatka może być tak niebezpieczna? Naiwni.
- Może masz racje. - Szepnął, poprawiając się na siedzeniu.
- Zawsze mam. - Mruknęłam, ruszając.
Po dziesięciu minutach, znaleźliśmy się na miejscu. Zaparkowałam na brudnym parkingu, który był prawie pusty. Nie przebywało tu dużo osób, większość bała się tego miejsca.
Weszliśmy do recepcji. Za starym biurkiem, stał umięśniony mężczyzna, z rękawem tatuażów. Jego górną wargę, zdobił złoty kolczyk. Sama jego postura, przyprawiała o strach większość napotkanych.
- Witaj Bruce! - Przywitał się Dylan, wyprzedzając mnie.
Ja powitałam mięśniaka krótkim skinieniem głowy. Nie zatrzymując się, weszłam na wielką halę. W powietrzu unosił się zapach potu i wysiłku. To chyba typowe dla siłowni.
Podeszłam do wielkiego worka treningowego i kopnęłam z całej siły. Czułam, jak odrobina frustracji ulatuje ze mnie, jak powietrze z balonika. Kolejne uderzenie, zapoczątkowało kolejnemu relaksowi. Już po dwóch minutach, po moim czole spływała stróżka potu.
- Oszczędzaj siły. - Sapnął przyjaciel, tuż za moim uchem.
Dla jego zaskoczenia, szybko obróciłam się, tym samym podcinając mu nogi, swoimi. Nastolatek upadł na matę, dalej zaskoczony, lecz po chwili znów stał na równych nogach.
- Jestem tu, aby je stracić. - Syknęłam.
Chciałam kopnąć go w biodro, ale chłopak przytrzymał mi nogę. Odruchowo podciągnęłam się na blokowanej kończynie, drugą zadając mu cios w brzuch.
- Skąd w tobie tyle agresji? - Jęknął, co przyprawiło mnie o cichy śmiech.
Wzruszyłam ramionami, wracając do worka treningowego. Po krótkiej chwili, przyłączył się do mnie szatyn.
- O czym chciałaś pogadać? - Zapytał towarzysz, kiedy leżeliśmy obaj na podłodze, odzyskując utracone siły.
Niezdarnie podniosłam się na jednym ramieniu i spojrzałam na niego badawczo. Tak jak myślałam, Dylan doskonale wiedział, że coś leży mi na sercu.
Głośne westchnięcie wydobyło się z moich ust. Lekko przygryzłam wargę i przymrużyłam oczy. Jak on ma mnie zrozumieć, kiedy sama siebie nie rozumiem?
- Czy nie dziwi Cię fakt, że Bieber wciąż żyje? - Mruknęłam.
Widziałam zdziwienie wymalowane na jego twarzy. Chłopak podrapał się po karku, przenosząc do pozycji siedzącej i delikatnie pochylił się w moją stronę.
- A powinien?
- Każda inna osoba, już dawno byłaby parę metrów pod ziemią. Miałam tyle okazji go zabić, a tego nie zrobiłam. - Warknęłam, czując złość i obrzydzenie do siebie. Jestem słaba.
- Może... nie widziałaś takiej potrzeby?
- Dylan, do cholery jasnej! Przez tego dupka, będę mieć bliznę na udzie i dłoni do końca życia. Moje ciało jest w łatki, jak u jakiejś zasranej krowy. Odzywa się do mnie jak ostatni kretyn, którym jest. Nie szanuje mnie, wyzywa. Kurwa, nadal uważasz, że nie widziałam potrzeby? - Słowa, przesycone jadem przecięły pomieszczenie.
Oczy przyjaciela, niebezpiecznie się powiększyły. Widziałam jak wszystko powoli analizuje w głowie i myśli nad sensowną odpowiedzią. Jego usta co sekundę się otwierały, aby wydobyć z siebie ciszę.
- A może... ty nie chcesz go zabić? - Wydusił, niepewny.
- Chcę, najmocniej na świecie. Chcę widzieć, jak jego ciało, bez życia opada na ziemię. Jak krew rozlewa się wokoło niego. Chcę, tylko kurwa, nigdy nie mogę tego zrobić!
Kolejna dawka ciszy, wypełniła przestrzeń pomiędzy nami. Chciałam znać jego zdanie, chciałam, aby coś sensownego mi powiedział.
- To go zabij i po sprawie, nie widzę przeszkód. - Mruknął, podnosząc się z maty.
Wytrzeszczyłam oczy na jego odpowiedź i z całej siły, powstrzymałam się od wygarnięcia mu, co myślę o jego słowach. Szybko wyminęłam towarzysza i skierowałam się w kierunku wyjścia. Nie musiałam się obracać, wiedziałam, że Dylan idzie za mną.
W skupieniu jechałam do magazynu. Żadne z naszej dwójki nie chciało się odzywać. Może to i dobrze. Nie byłam w nastroju do konwersacji. Nie teraz, kiedy myśli rozrywały moją czaszkę.
Pod domem zauważyłam radiowóz policji. Momentalnie moje wszystkie mięśnie się spięły, a usta uformowały cienką linię.
- Co do...? - Nie zdążył dokończyć szatyn, ponieważ gestem ręki go uciszyłam.
Powoli zaparkowałam na podjeździe i wysiadłam z wozu. Przecież oni nie mają prawa cokolwiek na mnie mieć! Chyba, że ten dupek Bieber coś sypnął... chociaż musiałby być idiotą, aby to zrobić. Sam ma wystarczające potyczki z glinami.
- Rose, uważaj. - Usłyszałam poważny głos Luke'a, zaraz po przekroczeniu progu.
Pewnie weszłam do salonu, w którym znajdował się prawie cały gang i dwóch funkcjonariuszy policji. Obaj mężczyźni wstali na mój widok, poprawiając swoje mundury.
- Coś nie tak, panie władzo? - Zapytałam miłym głosikiem.
Jeden z nich do mnie podszedł i zanim zdążyłam zrobić unik, poczułam zimne kajdanki na rękach.
- Melody Calvin, jesteś aresztowana.
Przede mną rozciągnął się korytarz, w którym panowały ciemne kolory. W równym rzędzie, rozciągała się linia wielkich, czarnych drzwi, ze złotymi cyferkami. Powoli ruszyłam w prawo, przyglądając się cyfrą na drzwiach. Teraz musiałam udać się do pokoju z numerem 13. To będzie definitywnie pechowa liczba dla Cod'a.
Kiedy znalazłam się na końcu korytarza, wyjęłam ze swojej torby pistolet. Automatycznie sprawdziłam czy jest naładowany. Odblokowałam broń, a torbę wrzuciłam za kosz na śmieci. Ostatni głęboki wdech i popchnęłam za klamkę.
W pokoju świeciła się tylko jedna lampa, w kącie. Brunet siedział tyłem do mnie, lecz to nie on przyprawił mnie o szok, tylko jego przeciwnik w grze. Mężczyzna podniósł na mnie wzrok. Widziałam jak jego oczy rozszerzają się do rozmiarów monet. Przebiegły uśmiech wkradł się na jego twarz, kiedy zauważył co mam w dłoni. Dumnie wypięłam pierś przed siebie, starając się nie zwracać na niego zbytniej uwagi.
- Dlaczego przeszkadzasz? - Warknął w moją stronę Paul.
Prędko schowałam za plecy swój pistolet i niewinnie się uśmiechnęłam. Bez skrępowania stanęłam za facetem i jedną dłonią, delikatnie przeczesałam mu włosy. Czułam nachalny wzrok na sobie i dobrze wiedziałam, do kogo on należy.
- Chciałam z tobą pobyć. - Mruknęłam, kuszącym głosem.
Nachyliłam się i położyłam swoją brodę na jego głowie. Zjechałam swoją dłonią niżej, aż natrafiłam na jego koszulę.
- Później. - Syknął.
Wyjęłam swoją broń zza pleców i przejechałam jej czubkiem po jego karku. Nie przejmowałam się, że całą sytuacje obserwuje Bieber. Niech widzi, że i jego nie zawaham się zabić.
- Przestań, kurwa. - Cod obrócił się w moją stronę i zlustrował mnie wzrokiem. Jego usta delikatnie się otwarły. - Calvin? - Spytał, lecz miałam nadzieję, że jest to pytanie retoryczne.
W skupieniu pokiwałam głową i przystawiłam strzelbę do jego policzka. Czułam, jak spina wszystkie swoje mięśnie i obserwuje moje ruchy.
- Tęskniłeś? - Zapytałam niewinnie, nakierowując pistolet na środek jego czaszki.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, pociągnęłam za spust. Dźwięk strzału przeciął ciszę w pomieszczeniu. Ciało bezwładnie opadło na krzesło, a strużka krwi wypłynęła z jego głowy. Nic przyjemnego.
Odruchowo odskoczyłam do tyłu, aby się nie ubrudzić. Nikły uśmiech wpełzł na moją twarz. Tak, lubiłam zabijać. Nie mam wyrzutów sumienia. Moje pierwsze morderstwo wywołało u mnie fale dreszczy. Miałam wtedy piętnaście lat i nie umiałam jeszcze dobrze posługiwać się bronią. Teraz potrafię strzelać bezbłędnie, a śmierć z moich rąk wywołuje u mnie uśmiech.
- Ja chciałem to zrobić. - Mruknął Bieber.
Niechętnie podniosłam na niego wzrok i przewróciłam oczami. Mężczyzna udał smutną minkę. Po sekundzie poderwał się z miejsca i zgarnął ze stołu pieniądze, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. Sumę sprawnie włożył do kieszeni swojej skórzanej kurtki. Swoją drogą, jest 25 stopni w cieniu, na cholerę mu kurtka?!
- Ciesz się, że to ty tam nie leżysz. - Warknęłam.
Niezrażony, podszedł do mnie. Stanął parę centymetrów ode mnie, a ja widząc go tak blisko, podniosłam swój pistolet i przystawiłam mu do klatki piersiowej. Przez koszulkę widziałam, jak bardzo umięśnione ma ciało.
- Strzelaj. - Usłyszałam jego cichy głos.
Jego słowa wprawiły mnie w osłupienie. Że co? Teraz? Daje mi wolną rękę? Jego słowa powinny mnie ucieszyć, a nie zasmucić. Więc dlaczego poczułam...pustkę?
Nim zdążyłam się zorientować, Justin chwycił za moje nadgarstki i wyrwał pistolet z moich z moich dłoni.
- Twoja strata, jeśli nie chcesz. - Rzucił z ironicznym wyrazem twarzy.
Moje źrenice rozszerzyły się. Szybko znów przejęłam broń i syknęłam sama do siebie. Za kogo on się uważa?
- Chcę! - Sapnęłam.
- Jakbyś chciała, to byś już dawno to zrobiła.
Momentalnie stanęłam jak wryta. Nie mogłam nic z siebie wyrzucić. Przestrzelił mi udo, kopał mnie, wyzywał... każdy inny już dawno jadłby glebę. Jestem Rose Calvin i ze mną się nie zadziera. Potrafię odebrać życie w dwie sekundy. Więc dlaczego jeszcze go nie zabiłam? Miałam tyle okazji, między innymi teraz. Ale na samą myśl robię się bezsilna... muszę koniecznie porozmawiać z Dylanem.
- Ja... - Nie przewidziałam faktu, że się zatnę. - Spierdalaj. - Warknęłam i zręcznie obróciłam się na pięcie.
Kiedy chciałam opuścić pokój, poczułam jego ramiona, którymi zręcznie objął moją klatkę piersiową. Czułam, jak mój oddech przyśpiesza. Nagły paraliż, uniemożliwił mi jakikolwiek ruch.
- Nie mów tak do mnie, suko. - Jego groźny głos, podrażnił moje ucho. Czułam jak fala gorąca zalewa moje ciało. To agresja, która jeszcze nie wyszła na zewnątrz. Próbowałam mentalnie go odepchnąć, ponieważ fizycznie nie potrafiłam. Niespodziewanie zauważyłam jak jego dłoń zjeżdża na moje lewe udo. Palcem przejechał po ohydnej ranie, która nie chcę się goić. - Widzę, że masz po mnie pamiątkę. Jaka szkoda, że nie dobiłem Cię wtedy, kiedy miałem cię w garści... a nie... czekaj... teraz też cię mam. - Mój pistolet, ponownie wpadł w jego posiadanie. Niekontrolowanie zarwałam swoim ciałem, lecz na marne. Nagle zapomniałam wszelkie sztuki samoobrony. Co jest ze mną nie tak?
Czułam, jak przejeżdża bronią po mojej szyi. Krew w moich żyłach pulsowała, dłonie zacisnęłam w pięści.
- Zrób to. - Warknęłam. Nie chciałam aby się ze mną drażnił, nie chciałam tej niepewności. Chciałam znać swoją przyszłość. Śmierć z jego rąk wydawała mi się żałosna... ale w inny sposób, którego nie potrafię opisać. - Zrób to, już! - Powtórzyłam przez zaciśnięte zęby.
Sama nie potrafiłam uwierzyć, że się nie broniłam. W normalnych okolicznościach, nigdy by nie doszło do takiej sytuacji. Ale to nie jest normalna okoliczność.
Poczułam jak jedna łza samotnie spływa po moim policzku. Więc już wiecie o jakim rodzaju żałosności mówiłam? Cała moja pewność siebie, ulotniła się. Zawziętość i żądza mordu, uciekły, a moja maska zniknęła.
Niespodziewanie, jego uścisk zelżał, tak, że spokojnie mogłam wyjść z pokoju. Mogłam, lecz jakaś siła mnie powstrzymała, kazała czekać. Jestem idiotką.
- Nie. - Sapnął i zrobił krok w tył.
Nie chciałam się obracać, nie chciałam go widzieć. Pewnie przełamałam się i zrobiłam krok do przodu. Nie obchodziło mnie, że ma moją broń. Chciałam z tond wyjść.
Kiedy byłam już po za klubem, skierowałam się do wozu. Wrzuciłam swoją torbę na miejsce pasażera, a sama zasiadłam za kierownicą. Drżącymi dłońmi uruchomiłam auto i wyjechałam na drogę. Jedyne czego teraz chciałam, to sen.
Niechętnie podniosłam powieki do góry. Leniwe przeciągnęłam się na swoim łóżku i ziewnęłam. W sypialni panował pół mrok, ponieważ czerwone, masywne zasłony były zasłonięte. Ciągle ziewając, spojrzałam na zegar. Jasne cyferki wskazywały 10:13 a.m. Zdecydowanie, zbyt wcześnie, jak dla mnie.
Ruchami męczennika, wysunęłam jedną nogę po za teren materaca i ciepłej kołdry, czego momentalnie pożałowałam. Zimne powietrze w zetknięciu z moją skórą, spowodowało dreszcze i gęsią skórkę. Przełamałam się i powoli wstałam z łóżka. Za długa, niebieska koszulka, która służyła za moją piżamę, luźno opadła na moje posiniaczone uda. Odgarnęłam włosy z twarzy i krzywym krokiem weszłam do łazienki. Kiedy stanęłam przed umywalką, zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam jak tysiąc nieszczęść. Czarny tusz, był wszędzie, tylko nie na rzęsach, moja cera się lekko świeciła, a czarne wory pod oczami nie zachęcały. Wczoraj, zaraz po przyjeździe, bez większego fatygowania się, poszłam spać. Dziś wychodzą tego skutki.
Odkręciłam kurek i nabrałam w dłonie trochę zimnej wody, po czym zamoczyłam w niej twarz. Starannie doprowadziłam się do większego porządku i umyłam zęby. Włosy związałam w wysokiego kucyka, tak, aby grzywka swobodnie opadała mi na twarz. W sypialni, wygrzebałam dresy i biały T-shirt. W miejsce, gdzie planuje się udać, nie muszę się stroić.
Tak jak myślałam, prawie wszyscy moi przyjaciele jeszcze spali. W kuchni, zauważyłam Dylan'a, który w spokoju jadł swoją kanapkę, pijąc kawę. Bardzo ucieszył mnie jego widok, ponieważ to właśnie z nim chciałam się spotkać.
- Dzień dobry. - Powiedział na mój widok i serdecznie się uśmiechnął.
Odpowiedziałam mu tym samym, podchodząc do blatu, z którego wzięłam zielone jabłko. Obracając moją zdobycz w dłoni, usiadłam na krześle obok przyjaciela.
- Nie uważasz, że potrzebny jest nam trening? Dawno nie ćwiczyliśmy... - Zaczęłam, gryząc owoc.
Nastolatek uważnie na mnie spojrzał, lustrując wzrokiem. Czułam na sobie jego intensywny wzrok, lecz nie przeszkadzał mi on. W ten sposób, Dylan za zwyczaj wyczuwał moje uczucia i zamiary. Jest świetnym obserwatorem, co sprawdza się w życiu codziennym, jak również przy misjach.
- Jasne, kiedy? - Mruknął, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Teraz, zaraz, już! - Odpowiedziałam, momentalnie.
Chłopak, delikatnie podniósł swoje kąciki ust na mój entuzjazm. Przeczesał dłonią włosy i zaczął kończyć swoje śniadanie. Potulnie poszłam w jego ślady, od czasu do czasu, posyłając mu ciekawskie spojrzenie.
Po paru minutach, obaj wstaliśmy od stołu. Cierpliwie poczekałam, aż szatyn zmieni strój i wejdziemy do mojego auta. Nastolatek usiadł na miejscu pasażera, a ja na miejscu kierowcy. Szybko uruchomiłam silnik i wyjechałam na główną drogę.
- Nie boich się, że ktoś ci ukradnie to auto? - Niespodziewanie usłyszałam głos obok siebie.
Cierpko uśmiechnęłam się na jego pytanie, przyśpieszając. Na skrzyżowaniu, byłam zmuszona stanąć, ponieważ sygnalizacja świetlna, zmieniła kolor na czerwony.
- Nie. - Mruknęłam. - Na całym świecie jest tylko parę takich egzemplarzy, łatwo więc wytropić winowajce. Po za tym, prawie każdy wie, że to moje auto i ze mną się nie zadziera. - Dokończyłam, zadowolona z siebie.
Właśnie taka jest prawda. Ludzie na dźwięk mojego imienia i nazwiska, dębieją. Doskonale zdają sobie sprawę z mojej siły i występków jakie popełniłam. Zapewne wszyscy tylko czekają, aż zgarnie mnie policja, lecz ich problem polegał na fakcie, że gliny nic na mnie nie mają. Niektórzy policjanci nawet nie chcą wierzyć, ponieważ jak nastolatka może być tak niebezpieczna? Naiwni.
- Może masz racje. - Szepnął, poprawiając się na siedzeniu.
- Zawsze mam. - Mruknęłam, ruszając.
Po dziesięciu minutach, znaleźliśmy się na miejscu. Zaparkowałam na brudnym parkingu, który był prawie pusty. Nie przebywało tu dużo osób, większość bała się tego miejsca.
Weszliśmy do recepcji. Za starym biurkiem, stał umięśniony mężczyzna, z rękawem tatuażów. Jego górną wargę, zdobił złoty kolczyk. Sama jego postura, przyprawiała o strach większość napotkanych.
- Witaj Bruce! - Przywitał się Dylan, wyprzedzając mnie.
Ja powitałam mięśniaka krótkim skinieniem głowy. Nie zatrzymując się, weszłam na wielką halę. W powietrzu unosił się zapach potu i wysiłku. To chyba typowe dla siłowni.
Podeszłam do wielkiego worka treningowego i kopnęłam z całej siły. Czułam, jak odrobina frustracji ulatuje ze mnie, jak powietrze z balonika. Kolejne uderzenie, zapoczątkowało kolejnemu relaksowi. Już po dwóch minutach, po moim czole spływała stróżka potu.
- Oszczędzaj siły. - Sapnął przyjaciel, tuż za moim uchem.
Dla jego zaskoczenia, szybko obróciłam się, tym samym podcinając mu nogi, swoimi. Nastolatek upadł na matę, dalej zaskoczony, lecz po chwili znów stał na równych nogach.
- Jestem tu, aby je stracić. - Syknęłam.
Chciałam kopnąć go w biodro, ale chłopak przytrzymał mi nogę. Odruchowo podciągnęłam się na blokowanej kończynie, drugą zadając mu cios w brzuch.
- Skąd w tobie tyle agresji? - Jęknął, co przyprawiło mnie o cichy śmiech.
Wzruszyłam ramionami, wracając do worka treningowego. Po krótkiej chwili, przyłączył się do mnie szatyn.
- O czym chciałaś pogadać? - Zapytał towarzysz, kiedy leżeliśmy obaj na podłodze, odzyskując utracone siły.
Niezdarnie podniosłam się na jednym ramieniu i spojrzałam na niego badawczo. Tak jak myślałam, Dylan doskonale wiedział, że coś leży mi na sercu.
Głośne westchnięcie wydobyło się z moich ust. Lekko przygryzłam wargę i przymrużyłam oczy. Jak on ma mnie zrozumieć, kiedy sama siebie nie rozumiem?
- Czy nie dziwi Cię fakt, że Bieber wciąż żyje? - Mruknęłam.
Widziałam zdziwienie wymalowane na jego twarzy. Chłopak podrapał się po karku, przenosząc do pozycji siedzącej i delikatnie pochylił się w moją stronę.
- A powinien?
- Każda inna osoba, już dawno byłaby parę metrów pod ziemią. Miałam tyle okazji go zabić, a tego nie zrobiłam. - Warknęłam, czując złość i obrzydzenie do siebie. Jestem słaba.
- Może... nie widziałaś takiej potrzeby?
- Dylan, do cholery jasnej! Przez tego dupka, będę mieć bliznę na udzie i dłoni do końca życia. Moje ciało jest w łatki, jak u jakiejś zasranej krowy. Odzywa się do mnie jak ostatni kretyn, którym jest. Nie szanuje mnie, wyzywa. Kurwa, nadal uważasz, że nie widziałam potrzeby? - Słowa, przesycone jadem przecięły pomieszczenie.
Oczy przyjaciela, niebezpiecznie się powiększyły. Widziałam jak wszystko powoli analizuje w głowie i myśli nad sensowną odpowiedzią. Jego usta co sekundę się otwierały, aby wydobyć z siebie ciszę.
- A może... ty nie chcesz go zabić? - Wydusił, niepewny.
- Chcę, najmocniej na świecie. Chcę widzieć, jak jego ciało, bez życia opada na ziemię. Jak krew rozlewa się wokoło niego. Chcę, tylko kurwa, nigdy nie mogę tego zrobić!
Kolejna dawka ciszy, wypełniła przestrzeń pomiędzy nami. Chciałam znać jego zdanie, chciałam, aby coś sensownego mi powiedział.
- To go zabij i po sprawie, nie widzę przeszkód. - Mruknął, podnosząc się z maty.
Wytrzeszczyłam oczy na jego odpowiedź i z całej siły, powstrzymałam się od wygarnięcia mu, co myślę o jego słowach. Szybko wyminęłam towarzysza i skierowałam się w kierunku wyjścia. Nie musiałam się obracać, wiedziałam, że Dylan idzie za mną.
W skupieniu jechałam do magazynu. Żadne z naszej dwójki nie chciało się odzywać. Może to i dobrze. Nie byłam w nastroju do konwersacji. Nie teraz, kiedy myśli rozrywały moją czaszkę.
Pod domem zauważyłam radiowóz policji. Momentalnie moje wszystkie mięśnie się spięły, a usta uformowały cienką linię.
- Co do...? - Nie zdążył dokończyć szatyn, ponieważ gestem ręki go uciszyłam.
Powoli zaparkowałam na podjeździe i wysiadłam z wozu. Przecież oni nie mają prawa cokolwiek na mnie mieć! Chyba, że ten dupek Bieber coś sypnął... chociaż musiałby być idiotą, aby to zrobić. Sam ma wystarczające potyczki z glinami.
- Rose, uważaj. - Usłyszałam poważny głos Luke'a, zaraz po przekroczeniu progu.
Pewnie weszłam do salonu, w którym znajdował się prawie cały gang i dwóch funkcjonariuszy policji. Obaj mężczyźni wstali na mój widok, poprawiając swoje mundury.
- Coś nie tak, panie władzo? - Zapytałam miłym głosikiem.
Jeden z nich do mnie podszedł i zanim zdążyłam zrobić unik, poczułam zimne kajdanki na rękach.
- Melody Calvin, jesteś aresztowana.
Justin POV
Usłyszałem głośne walenie w drzwi. Z miną zabójcy, uchyliłem powieki. Dźwięk się powtórzył, na co głośno warknąłem. Zdeterminowany wstałem z łóżka i założyłem spodnie, oraz szary podkoszulek na siebie. Chłopcy dostaną wpierdol. Jak zwykle to ja muszę wstawać, kiedy ktoś chcę wejść, a oni śpią w najlepsze. Kutasy.
Szybko zbiegłem po schodach, dłonią przeczesując włosy. Osoba za drzwiami, nie przestawała w nie walić. Jeśli zaraz się nie uspokoi, zabiję ją. Zresztą, za obudzenie mnie, również powinienem ją zabić.
- Idę, kurwa! - Syknąłem.
Szybko pociągnąłem za klamkę. Moim oczom ukazały się dwie, umięśnione postury. Gliniarze. Uderzyłem się w policzek, mentalnie i wymusiłem sztuczny uśmiech.
- Coś nie tak, panie władzo? - Zapytałem najsłodszym głosem, na jaki kiedykolwiek było mnie stać.
Mężczyźni spojrzeli po sobie i prawie niezauważalnie skinęli głowami. Jeden z nich wyjął kajdanki, lecz zrobiłem unik, zanim mnie dosięgnął.
- Justin Bieber, jesteś aresztowany. - Drugi powiedział donośnym głosem, na co prychnąłem.
- To chyba jakieś nieporozumienie. - Pokręciłem głową, robiąc kolejny unik, aby gliniarz nie zakuł mnie w metalowe kajdany. Podniosłem wysoko dłonie - Spokojnie, możemy wyjaśnić to bez - skinąłem na obręcze - tego.
Facet jednak nie przejął się moimi słowami i przygwoździł mnie do ściany. Resztkami sił powstrzymałem się od przywalenia mu.
- Do radiowozu. - Syknął.
- Co wiesz o śmierci Alfred'a Diboliceli? - Donośny głos rozbrzmiał w małym pomieszczeniu, kiedy zostałem brutalnie rzucony na małe krzesełko.
Sala przesłuchań. Kocham to.
- Nic. - Odparłem zgodnie z prawdą. - Nie znam gościa. - Dodałem, wiercąc się.
Gliniarz w skupieniu przyjrzał się mojej twarzy. Siwiejący wąs, utrudniał mi zachowanie powagi, ponieważ facet wyglądał z nim co najmniej jak idiota.
- Co robiłeś - Policjant nie dokończył, ponieważ na salę wszedł kolejny gościu, ciągnąc za sobą jakąś osobę.
- Puszczaj mnie, kurwa. - Sapnął dziewczęcy głos.
Funkcjonariusz bez ogródek, rzucił ją na krzesło obok mnie. Jej blond włosy zasłoniły jej twarz, lecz już po chwili poznałem kto koło mnie siedział. Mój gromki śmiech rozniósł się echem po sali, a ja sam pokiwałem głową z rozbawienia.
- Melody Calvin, co wiesz o śmierci Alfred'a Diboliceli? - Policjant, powtórzył swoje pytanie, tym razem to dziewczyny.
- Gówno, nie znam gościa. - Mruknęła, na co ponownie się zaśmiałem.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że to jej robota. Zasada jest prosta. Jeśli to nie ja kogoś zabiłem, to znaczy, że zrobiła to ona.
***
Muszę przyznać, że średnio podoba mi się ten rozdział, no ale nie mnie tu oceniać :) Dziękuje za wszystkie komentarze, nawet nie wiecie jaką radość mi to daję. Kocham Was!
Ah i jeśli zmieniacie nazwę na twitterze, to powiadomcie mnie o tym w zakładce "informowani", ponieważ, będę usuwać z listy nieaktywne nazwy :)
Ah i jeśli zmieniacie nazwę na twitterze, to powiadomcie mnie o tym w zakładce "informowani", ponieważ, będę usuwać z listy nieaktywne nazwy :)
Jeśli czytasz, proszę, skomentuj. Zwykłą kropką, nawet. Chciałabym wiedzieć dla ilu osób piszę i co o tym sądzą. Proszę :) xx